Wanaka, kolejny przystanek podczas naszej podróży, to w porównaniu z Queenstown, niewielka mieścina. Można by rzec, że przeskalowane w dół Queenstown, bo i tutaj (jak i w wiele innych miejscowościach), wszystko tutaj opiera się o turystykę. Więc znów mamy kampingi, hoteliki, atrakcyje przeróżne. No i znów mamy ładne górki, i jezioro.
No i mamy Wanaka Tree. Większość ludzi nigdy nie słyszała o tym drzewku, ale ludzie zainteresowani fotografią, musieli widzieć choć raz to drzewo gdzieś,kiedyś,na fotce. Jedno z najbardziej, a może i ma pierwsze miejsce, obfotografowanych drzew świata. Rano, wieczorem, w nocy, zawsze kręci się jakiś zapalenic z aparatem w pobliżu, czając się na swoje wspaniałe zdjęcie. Aż strach pomyśleć, jaka to by była strata dla Wanaki, i Nowej Zelandii, jakby ktoś im ściął tego pokurcza drzewnego.
Fotografowie w akcji.
Drzewko było 10 minut od naszego kampingu, to i zdarzyło nam się sprawdzić, jak wygląda rano.
Nieopodal Wanaki zaliczyliśmy spacer pod lodowiec Rob Roy. O dziwo mało popularny, jak na standardy nowozelandzkie. Mało popularny, to nadal oznacza zapchany kilkudziesięciosamochodowy parking jak schodzimy na dół. Jak ruszaliśmy to było tylko kilka aut, ale ruszaliśmy dość wcześnie. Zuchy z nas.
Kolejny raz podjeliśmy próbę spotkania z Mt Cook. Kolejny raz polegliśmy. Zarezerwowaliśmy nocleg w schronisku, ale prognoza pogody na najbliższe kilka dni była tak kiepska, że park rendżerzy zalecali nie wchodzić w góry, a naszą rezerwację anulowano. No to mieliśmy przejażdżkę z Wanaki pod Mt Cook i z powrotem. Kilkaset kilomterów poniekąd stracone. No, ale przynajmniej pozostało nam kilka fajnych pamiątkowych fotek z tej przejażdzki.
Rendżerzy i meteorolodzy się nie pomylili tym razem. Kolejny dzień wita nas ciężkimi chmurami, w połączeniu z jeszcze cięższymi opadami deszczu. Lato w Nowej Zelandii. 10stopni i pada, i pada, i pada. Tego nie pokaże wam nikt inny. My mówimy jak jest. Pogoda pod psem zdarzyć się może dość często. Nie daj Boże, jak ktoś sobie taką wyprawę życia do Nowej Zelandii zaplanował. Ciężką kasę wydaje, przylatuje, a tu taka pogoda. To już przecież lepiej nad Bałtyk jechać, nie?
Wanakowe drzewo po raz trzeci (ostatni, obiecuję!) – tym razem w środku dnia.
Zmieniamy plany. W Nowej Zelandii trzeba mocno żonglować swoimi planami. Przebijamy się przez góry, przebijamy się przez strugi deszczu na drugą stronę. Deszcz tego dnia (i podczas kilku kolejnych) jest nie do zdarcia. Cała Nowa Zelandia skryta pod chmurami, wszędzie pada. Owce muszą to dzielnie znieść. Pozostaje i nam to przetrzymać.
W kolejnym odcinku prawie przestanie padać. Zmierzymy się z Franciszkiem Józefem i Lisem NieTomaszem. Dwa turystyczne, a wstydliwe, wciąż cofające, skrywające się lodowce.
W naszych Pieninach też mamy sławne drzewo .No może nie otoczone wodą i znacznie blizej. Ładnie jest w tej NZ.