Dobra aura pogodowa nas nie opuszcza. Słońca nie widać, końca chmur nie widać od dni iluś. Straciliśmy rachubę. Depresja dopada szybko od tego ciągłego braku witaminy D. Zimno, o którym zdążyliśmy zapomnieć, po pobycie w tropikalnej Azji, okazuje się, że wciąż istnieje, ma się dobrze i prześladuje ludzi na wiosnę, na północnej półkuli naszej Ziemki. Jak się z tym żyje? Ech… Nie udało nam się uciec przez zlą pogodą. Na całe szczęście powiodła się ucieczka z brzydkiego, nudnego Guangzhou. Kolej dowozi nas do Guilin, serca kresowych gór. Zostają nas takie oto widoki na mieście.
Zapowiada się dobrze, nie? Największą atrakcją i miejscem do podziwiania tutejszych pagórków jest przepływająca przez miasto rzeka Lijiang (w skrócie Li). A jak najlepiej pływać po rzece w Chinach? Oczywiste, że na bambusowych łodziach. Chętnych dużo. Stadko Chińczyków i jedyni biali, czyli my, się znaczy. Jesteśmy pierwsi na nadbrzeżu. Pakują nas do najwolniejszej łodzi. 2 godziny sływu. Jesteśmy ostatni w miejscu docelowym, Xiaoping. Musimy biec, by zdążyć na autobus do Yongshuo. Takie tam atrakcje z życia podróżnika. Żeby nie było, że jest cały czas różowo.
Płyniemy. Pogoda nienajlepsza. Palące się jasne chmury. Fotogeniczność kuleje trochę. Góry dają z siebie wszystko.
Widok jest tak urzekający i charakterystyczny, że wylądował na pudełku chińskich papierosów…
i chińskim banknocie 20 juanowym.
Miasta tutaj są mało atrakcyjne. Yangshuo, podobnie jak Guilin nie zachęca do zwiedzania. Zatrzymujemy się w hostelu pod miastem, jakieś 5km od miasta, i jest to dla nas wybawienie. Spokojnie, cicho, otoczeni wyrastającymi z ziemi, tu i ówdzie, pylonami, z piejącym nad ranem chińskim kogutem. W tym odcinku urozmaicamy sobie metody podróżowania. Pociąg, łódź, autobus. Bierzemy jeszcze rowery, żeby było ciekawiej i robimy przejażdżkę po okolicy.
Kwitnie rzepak. Okazuje się, że Chińczycy mają ‚fioła’ na punkcie rzepaku i uwielbiają się w nim fotografować. Czasem kilkanaście głów wystaje z pojedynczego poletka. Selfie kijki wysoko ponad kwiatami. Panie handlarki, wciskają każdemu wieniec na głowę. Istne rzekapowe szaleństwo.
Abbey Road China Style.
Księżyc w skale – jak się tutaj nazywa to ładne okrąglutkie wcięcie. Jedna z obowiązkowych do obejrzenia, okolicznych atrakcji.
Najładniej, nie ma co ukrywać, jest jednak nad rzeką.
Żeby nie było, że nie było nas na mieście. Zrobiliśmy przechadzki i po Guilin i po Youngshuo.
Starbacks Asian Style.
Wiosna, ach to ty! Można już wyjechać na przejażdzkę skuterkiem, tylko trzeba pamięteć, by zabrać puchowe rękawice, kurtkę, i najlepiej wielką puchową narzutę na całego siebie.
Typowe menu w restauracji. Bądz tu mądry i wybieraj coś smacznego.
Można próbować rzucić coś na ząb ze stoisk targowych. Czili, jak ktoś lubi.
Miód – z gwarancją, że prawdziwy, bo jeszcze pszczoły wokół niego latają.
Owoce – to da się zjeść. To znamy i lubimy.
Herbata czarna prasowana. Ładnie wygląda w opakowaniu, smakuje nienajlepiej.
I na koniec działu kulinarnego trochę ślimaków dla smakoszy.
Widać, sezon jeszcze nie w pełni, klient nie dopisuje, wszyscy sklepikarze oddają się grom hazardowym. O ile widok grających w karty, czy inne krążki facetów to rzecz normalna, o tyle Chinki zasuwające w jakieś karty, czy Mahjongi to już coś nowego dla nas.
Do kolekcji Par Młodych. W sezonie 2016/2017 najmodniejszy jest fiolet na suknię ślubną.
Na koniec zdumiewające ręcznie robione wiklinowe nosidełko na dziecko. Może by to zacząć sprzedawać w Europie?
Kończymy z Guilin. Szybka kolej jest szybka, ale czasami nie jest tania. Czasem można znaleźć taniej lotnicze połączenie. Taki urok 21 wieku. Bierzemy zatem samolot i przeskakujemy do Zhangjiajie, gdzie czekają już na nas inne góry. Kto oglądał wielki hit filmowy z 2009, reżyserowany przez James’a Cameron’a, to może zgadnie co to za góry i co to za hit filmowy! Powodzenia.
Zdjęcia wspaniałe ale i to co fotografowane bajeczne. Artysta musi mieć tworzywo by wyszło dzieło .
Podziękował 🙂
Patrząc na chińskie menu już wiem , że wybierając się do Chin należy nauczyć się – jak jest po chińsku ryż by przeżyć bez większych niespodzianek i emocji. Można na straganie kupić mandarynkę bądź banana i człowiek ( np. z Polski ) nie będzie skazany na śmierć głodową .Myślę , że stojąc przed taką tablicą , z listą dań – chyba bym się zapłakała ale Wy dzielni , zaprawieni, co niektórzy po przejściach…
Ciekawi mnie, jakim kluczem się kierowaliście przy wyborze punktów docelowych w Chinach? 🙂
Kluczem wytrwanego podróżnika, czyli wikitravel, china-highlights, i inne na szybko przeglądane strony www. ^_^