Jej, jej, jej – dotarliśmy do Japoni! Ostatni lot z chińską tanią linią lotniczą, przyprawił nas o ostatni, chiński ból głowy – gorzej niż w Ryanarze, istny jarmark, przez pół lotu stjuardesi próbują sprzedać jakieś magiczne maszynki, do włosów, do masażu, do nawadniania skóry, perfumy, oleje, kadzidła. Głośnik pierdzi nad uchem, bo całą reklamę trzeba wykrzyczeć do posażerów, a na koniec lotu jeszcze wykonują zbiorową gimnastykę, jakieś tai czi, ze sporą częścią zaangażowanych pasażerów. Może się boją, że wielkie oko Wielkiego Brata zerka i tutaj? Przy życiu trzyma nas tylko myśl, że już niebawem odpoczniemy od tego azjatyckiego stylu życia. Japonia, choć przynależy geograficznie do Azji, to, jak się można szybko przekonać, to całkiem odmienny Świat cywilizacyjnie. Już na niewielkim lotnisku Ibaraki, wszystko jest inne. Cicho, miła obsługa, po 'zachodniemu’ zorganizowane sklepiki, punkty obsługi. Krótka, przyjemna rozmowa z celnikiem, bum, pieczątka w paszport, i jesteśmy oficjalnie na japońskiej ziemi. Godzinna podróż autobusem i meldujemy się w naszym hostelu, w centrum Tokyo. Coż za hostel! Miła, uśmiechnięta obsługa, z którą można swobodnie porozmawiać po angielsku. Czysto, schludnie, nowocześnie. Chciałoby się mieć tak w domu, ośmielę się napisać. Zwłaszcza japoński woszlet, czyli sedes na wypasie, który ma więcej przycisków niż współczesne telefony. Cieszymy się jak dzieci, bo kto by się nie cieszył będąc w Tokyo. Od stolicy zaczniemy naszą przygodę. Japonia tak urzeka i fascynuje, że każdy dzień, a zwłaszcza ten pierwszy, jest dla nas wyjątkowy. Pochmurne Tokyo. Spacerem. Pierwsze 24h.
Mamy trochę szczęścia. Rzutem na taśmę, na kilka ostatnich dni, udało nam się przyjechać do Kraju Kwitnącej Wiśni, w czasie kiedy kwitną wiśnie! Sakura, jak to się tutaj nazywa, to nieoficjalne święto, a może i oficjalne, kto by to wiedział. Kilka tygodni szaleńczego rozkoszowania się różanymi płatkami na drzewach. W nowoczesnym Świecie to głównie rozkoszowanie się z aparatem w ręku. Z wielkimi lunetami, z małymi smartfonikami. Japończyk, o czym się przekonacie na zdjęciach, nie potrafi przejść obok wiśni obojętnie. To i my, skoro zdążyliśmy się załapać, będziemy się cieszyć Sakurą razem z Japończykami.
Jak brać ślub w Japonii, to chyba tylko podczas Sakury. Ku naszej uciesze, w każym miejscu z drzewkami wiśnowymi, nawet w małych parkach, można natknąć się na fotograficzne sesje par młodych, w tradycyjnych kimonach. Do kolekcji 'Pary Młode na Globie’.
Tak wygląda mapa parku i okolicy. Najważniejsze to zorientować się, gdzie wiśniowe drzewka stoją.
Odmienna kultura? Proszę bardzo. Tutaj w wózkach wozi się przebrane pieski, zamiast dzieciaków.
Kolejny park. Tutaj jesteśmy trochę śpóźnieni. Płatki głównie na chodniku. I tak pięknie.
Docieramy do Senso-ji, jednej z głównych buddyjskich świątyń. Okazuje się, że nie tylko pary ślubne lubią się fotografować o tej porze roku. Przebieranki kochają wszystkie dziewczęta, i pełno ich się tutaj kręci w kimonach. Pstryk. Pstryk.
Kolejny park. Tym razem pod pałacem. Swoją drogą, tak się zaaferowaliśmy wiśniami, że nie odnaleźliśmy pałacu. Ale i tak było fajnie.
Na koniec dnia udajemy się do jednego z wieżowców (World Trade Center), popatrzeć na panoramę miasta. Cóż za moloch! Budynki, drogi, i światełka po horyzont. Można tu siedzieć godzinami i obserwować toczące się w dole życie. Tysiące migających światełek w wieżowacach, a każde to mieszkanie lub biuro, gdzie toczy się codzienne japońskie życie, gdzie niektórzy już 'uderzają w kimono’. Małe szinkanseny (szybkie pociągi) pędzą na dole, by dotrzeć punktualnie do miast i miasteczek. Drogi, czerwono, źółte od świateł samochodów, nigdy się chyba nie korkują. Wszystko wygląda jakby nas ktoś przerzucił w cudną anime.
Na koniec dnia trafiamy na kolację do przypadkowej knajpki, w rozmiarze XXS, gdzie jest tylko jeden stolik i bar na 4 krzesła. Stolik zajęty przez radosne dziewczyny. Pan kucharz/barman/właściciel też radosny. To i my radośni. Obowiązkowe zajączki do obowiązkowej pamiątkowej fotki.
Dzień pierwszy to tylko wstępniak do naszej podróży po Japonii. W następnym wpisie dzień drugi, kiedy spiesząc się przed końcem Sakury, szaleńczo postanowimy zobaczyć wszystkie możliwe parki w Tokyo, nogi nam przez to wejdą do…, a od różu bedzię nam się robić niedobrze. Ale i tak będzie zajebiście. Wiśniowych snów życzymy po wygranej Polski w dzisiejszym meczu! 😉
Fantastyczne zdjęcia! 😀 Patrzę i nie mogę przeżyć, że nie trafiliśmy na Sakurę…
nie ma co rozpaczac. Japonia piekna zapewne o kazdej porze roku! ja bym chcial tu z rok spedzic caly. 😀
Cudownie !
Dominiku, przepiekne zdjecia,dzieki ze sie nimi podzieliles.Oczywiscie komentarz tez wspanialy.Po powrocie mozesz zostac podroznikiem, masz teraz druga opcje. Gorace pozdrowienia.Urszula
Merci! 😀