Przerzedzają się zabudowania, choć nie na tyle byśmy mogli stwierdzić, gdzie granica jednego miasta, a gdzie drugiego. Aglomeracja wokół Tokyo ma większą populację niż cała Polska, bagatela 39.5 miliona ludziów. Co ciekawe nie odczuwa się tej liczby ludzi na co dzień. W porównianiu do Delhi, czy Hong Kongu, to jest tutaj całkiem przewiewnie na ulicach, a dodatkowo dba się o zieleń, i estetykę przez co jest całkiem ładnie i przyjemnie spaceruje się po japońskich ulicach. Tylko w pociągach tłoczno tu zawsze. Jedziemy sobie, jedziemy tak z godzinę, wypchanym pociągiem. Jedziemy sobie do drugiego miasta tej aglomeracji, a zarazem drugiego co do wielkości miasta Japonii – Yokohamy.
Zupki chińskie, ku zaskoczeniu wielu osób, są tak naprawdę wynalazkiem japońskim, wynalezionym przez pana Momofuku Ando w 1958 roku, i w jednym z badań zupki instant zostały, przez samych Japończyków, uznane za najważniejszy japoński wynalazek dwudziestego wieku. Zupki to duża rzecz tutaj, wszak to duma narodowa, a na dowód, że poważnie się je temat traktuje, świedczyć może obecność muzeów poświęconych tematowi. Jedno z nich mieści się w Yokhamie. Nestety spóźniamy się do tej atrakcji z naszej listy. Taki nasz los. Cupnoodles Muzeum – całowalibyśmy klamki, gdyby były, ale są automatyczne drzwi bez klamek, a w dodatku da się wejść do budynku, ale tylko do sklepiku z zupkami i suwenirami.
Udaje nam się całe szczęście wejść do innego muzeum, też z zupkami. Muzeum tradycyjnej japońskiej zupy Ramen.
Sama zupa pochodzi z Chin, i pierwotnie to nic innego jak rosół, z makaronem i dodatkami warzywnymi. Tak mówi wikipedia. Japończycy oczywiście przerobili ją na swój osobliwy sposób. Według prostej zasady. Wrzuć więcej ryb, wodorostów i innych dziwactw, na pewno będzie OK. Każdy region postanowił udziwnić zupę na własny sposób, żeby było ciekawiej.
Muzeum to tak naprawdę jedna wielka jadłodajnia, do zwiedzania nic tu nie ma, żadnych eksponatów, ale za to można sobie w jednym miejscu popróboweać każdego z regionalnych Ramen-ów. Cała duża hala z małymni knajpkami, w nostalgicznym wystroju z lat, chyba 50-60.
Co ciekawe zupkę zamawiamy w maszynie przed wyjściem. Dostajemy bilet, który odbiera od nas kelner i w samym lokalu czeka już na nas miejce i micha zupy na stole.
Z założenia mieliśmy sobie popróbować wielu zup, ale już w pierwszej knajpie porcja była tak olbrzymia i sycąca, że nasza wyprawa zakończyła się na tym jednym posiłku. Ramen potrafi być całkiem smaczny, jak się trafi na odpowiednią kombinację.
Japończycy, zmuszeni przez Amerykanów, do otwarcia swoich portów na handel, musieli uznać w XIXw. wyższość rozwoju technologicznego i militarnego białego człowieka. Okazuje się, że nie gdzie indziej, lecz na terenie dzisiejszej Yokohamie podpisany został traktat z Kanagawy w 1854 roku. Dumni Nippończycy, zawzięli się w sobie, i postanowili 'zaadoptować’ amerykańskie wzorce, większość przepuszczając przez filtry swojej kultury. Jak wiecie dzisiaj już wyprzedzają w wielu dziedzinach swoich 'pierwowzorców’. Elektronika i dziwactwa – tu Amerykanie zostali już dawno zdeklasowani. W amerykańskich sportach ogrywają, razem z Koreańczykami, biednych Jankesów, w bejsballa, przez co podobno popularność tego sportu w Ameryce znacząco spadła. Amerykanie nie lubią przegrywać w swoje gry. Całe szczęście wciąż mają swój american football, gdzie są mistrzami na zawsze, bo nikt inny w tą zabawę się z nimi nie bawi.
Na mecz nie poszliśmy, a dalej na przechadzkę wzdłuż portowego deptaka. Japończycy na sobotnim relaksie.
Dziewczęta trenują w parku, by w przyszłości stworzyć girlsband, coś takiego jak mega popularny AKB48, których tańce możecie sobie obejrzeć tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=_ywn8Flf1aA . J-POP, praktycznie nie istnieje poza Japonią, a szkoda, bo wielce interesujące są te ich teledyski (przykład nr 2: https://www.youtube.com/watch?v=yzC4hFK5P3g ).
Do widoku słodkich, poprzebieranych piesków w wózkach zdążyliśmy przywyknąć. Kot w kapeluszu na deskorolce to jednak jest poziom wyżej, niepojęty naszym małym rozumkiem.
A co powiecie na słodkie króliczki na smyczach. Wyjście do parku w Japonii, to nie jest takie normalne wyjście jak w europejskim parku. Taki parki to praktycznie mini zoo pełne słodkich zwierzaczków.
Prócz ludzi wyprowadzających na spacery rożne zwierzątka, można trafić na gadającego po japońsku białego magika. Trzeba przyznać, że przedstawienie miał niezłe, mimo naszego niezrozumienia, co też on tam gada do tubylców. Na rowerku jednokołowym żongluje płonącymi pochodniami, i równocześnie kręci samolotem puszczającym bańki mydlane. W Japonii wyciąganie królika z kapelusza najwyraźniej nikogo by nie zainteresowało.
A co powiecie na gang motocyklowy na pokurczonych motorkach?
Trafiliśmy do parku rozrywki, gdzie oprócz znanych nam standardowych rozrywek, typu rollercostery, czy diabelskie młyny, czy strzelnice, mają też typowo japońskie, np. walenie krokodylków młotkiem po głowie, na czas. Można całą swoją agresję na krokodylach wyładować. Raz w tygodni zalecane przez japońskich doktorów. Powalisz młotkiem krokodylka i całe ciśnienie z ciebie uchodzi. Nic dziwnego, że to taki pacyfistyczny naród.
I jeszcze kilka ujęć z Yokohamy na pożegnanie.
Wracamy na krótką chwilę do Tokyo. Robimy ostatnią przejażdżkę po Tokyo, tym razem linią Yurikamome, w pełni zautomatyzowaną, sterowaną komputerowo, czyli bez maszynisty. Przejażdzka mocno polecana wieczorem, nocą, w pierwszym rzędzie, przyklejonym do przedniej szyby, gdzie normalnie siedziałby kierowca. Coż za jazda.
Opuszczamy Tokyo i Yokohamę. Bierzemy Willer Express, czyli tutejszego przewoźnika autobusowego na dalekie dystanse, i jedziemy w stronę Nagano, spotkać japońskie makaki, i pomoczyć kości w japońskich gorących źródłach.
Ale że króliki na smyczy?! Nigdy, przenigdy nie pojmę tego co wyprawie się w Japonii. Do tego Wasze fotki rozwścieczyły mój ciężarny żołądek. Idę wciągnąć jakiegoś Vifona 😀
kroliki, koty, sowy… a ostatni krzyk mody to jeżyki! 😀