Niskobudżetowe śniadania w Japonii sponsorują małe, japońskie, osiedlowe sklepiki, gdzie za 100+ jenów można sobie kupić kanapkę z jajkiem, albo “trójkąta” ryżowego, nadzianego rybą i owiniętego wodorostem, albo Big Cup Noodles. Tanio i zdrowo. Zgadnijcie kto wybiera zupkę, a kto świństwo z wodorostami.
Yamanouchi było fajnym miejscem, ale autobusem nigdzie dalej pojechać nie możemy, jedynie z powrotem do Tokyo. Decydujemy się na przejażdżkę Shinkansenem, czyli szybkim japońskim pociągiem do naszego następnego celu – Kanazawy. Nie inaczej. Punktualnie, nieomal co do sekundy, podjeżdża, odjeżdza, i w sekund kilkanaście rozpędza się do swoich 300km/h. Bum bum bach i już jesteśmy na miejscu. Kanazawa. Odwiedziny zaczynamy od targu rybno-warzywno-spożywczego, który w przeciwieństwie do tego w Tokyo, jest całkiem nieturystyczny. Cicho, spokojnie, między stoiskami przechadzają się jedynie rdzenni mieszkańcy. No i my.
Pędy bambusa. Znany i lubiany przysmak. Odmiana bambusa, która tutaj rośnie, od razu rośnie duża, w przeciwieństwie do bambusów jakie widzieliśmy w krajach Azji, te są ogromne. Pędy, które ledwie wystają z ziemi, a które tubylcy zjadają, mają ze 20cm wysokości i 10średnicy. Za smakiem bambusowym nie przepadam, to i tych nie próbowałem.
Mając papierowo-drewniano-bambusowe domki, i mieszkając w pobliżu wulkanów, tsunami, i trzęsień Ziemi, nie ma się co dziwić, że Japończycy doświadczyli wielu, delikatnie pisząc, poważnych pożarów, które niekiedy równały z ziemią całe miasta, bądź dzielnice. W muzeum Edo w Tokyo osobna część wystawy jest poświęcona tylko tematowi straży pożarnej, a w całej Japonii ochronę pe-poż traktuje się niczym religię. Bycie strażakiem to musi być fajna sprawa. Pewnie wszystkie Japonki kochają się w strażakach. Kalendarza z roznegliżowanymi strażakami niestety nigdzie nie widziałem. Tak po prawdzie strażaków też nigdy nie widziałem. Udało nam się tylko sfotografować wozy starażackie. I studzienkę strażacką. Zawsze coś check it out.
Kanazawa to jedno ze starszych miast Japonii, z łatką bardzo kulturalnego miejsca, gdzie można, za dużą opłatą obejrzeć sobie występ gejsz. Nas nie stać, a może stać, ale nic nie zarezerowowaliśmy, a tutaj trzeba na kilka tygodni/miesięcy z wyprzedzeniem rezerwować, to pozostaje nam polować na gejsze, przechadzając się uliczkami Kanazawy, i wypatrując bladolicych dziewczyn na ulicach i w oknach mijanych domków. Kanazawa domkowo-gejszowa.
Gejsz w środku dnia nie uwidzisz. Wcale im się nie dziwię, bo żar leje się z nieba, a one przecież w tych wielgachnych kimonach, z 20kg włosów na głowie, i jeszcze z wiadrem wapna na twarzy chodzą. A i do tego w przyciasnych drewniakach. Też bym za dnia siedział pod dachem popijając sobie rytualnie herbatę. Gejsz nie ma, a w poszukiwaniu, nasze nogi zaprowadziły nas do tutejszego ogrodu, a to nie byle jaki ogród, bo wpisany na listę Unesco. Taka esencja ogródów japońskich. Jak ktoś nie wie, to ogrody są miejscami, gdzie pacyfistyczni Japończycy wyładowywali swoją agresję, zamieniali w pasję do dłubania w szczególikach, układania drzewek, aranżacji detali, i radowania oka, na długo przed wymyśleniem mangi i elektroniki.
Shinto, czyli pradawne wierzenia ludowe w Japonii są wciąż praktykowane przez większość społeczeństwa, pełno wszędzie jest świątyń i kapliczek, i kapłanów, choć paradoksalnie dla nas, brak jest oficjalnej organizacji, czy konieczności przechodzenia rytauałów, by zostać Shinto wyznawcą. Tak więc wszyscy wierzą, choć oficjalnie, w statystykach, religia nie istnieje.
Wracamy do hostelu. Gejsz wciąż nie ma.
Nie doczekaliśmy się spotkania z gejszami, jeśli tylko na nie liczyliście w tym wpisie to musimy was rozczarować. Jedziemy dalej szukać tych mistycznych stworzeń. Spróbujemy w Osace i Kyoto.
ONIGIRIIIIIIIIII !! Jak ja za nimi tesknie!! Kupowalismy na siatki w 'stujenowkach’ 😀
I piekny japonski ogrod. I ta para, ktora udalo Wam sie sfocic. Ślubne?
Ślubne. Sakura to chyba takie ślubne żniwa. Każdy chce się żenić podczas Sakury. Takie pary się cały czas napotyka, w ogrodach i świątyniach. Nigdzie tyle zdjęć par młodych nie nastrzelałem co w Japonii! 😀
O, i widze, ze fotki ciut mniejsze 😛 Dzieki w imieniu tych wszystkich, ktorzy czytaja Was nie tylko na domowych kompach i nielimitowanych łączach 🙂
fotki takie same 1200×800 – nic sie nie zmienilo. Moze kilka mniej wrzucilem w tym wpisie, ale rozmiar trzymam standard. 😉
Ryżowe tójkąty!!! Najlepsze 😀 Kurcze, nie wiecie czy można je dostać gdzieś w Polsce?!
w cieszynie podobno na rynku suszi bar sie otworzyl – to moze tam beda? 😀
Czy ktoś mi powie jak smakuję wodorosty, które owijają onigiri. Jeśli w ogóle smakują bo trudno mi uwierzyć w ich smak ale może …
jak papier z gazety na której leżała ryba przez dwa dni… tak to sobie wyobrażam. 😀
Trudno opisac, trzeba sprobowac. Dla mnie to jedna z najlepszych rzeczy do jedzenia, jakie istnieja 🙂