11 wieków bycia imperialną stolicą, 2000 zabytkowych świątyń, kapliczek, ocalone od bomby atomowej, kulturalne centrum, miasto zwane Kyoto, jest dla Japonii, tym czym Kraków dla nas. A może i czymś więcej. W każdym razie atrakcji dla turysty tu nie brakuje. Zaczynamy od oblewania się święconą wodą w świątyni Fushimi Inari. Błogosławieństw nigdy za wiele.
Gejsze? Czy ktoś widział gejsze? Nie uciekajcie niewiasty bladolice.
Świątynię tą znacie, choć myślice, że nie znacie. To tutaj ktoś dawno temu wpadł na pomysł ustawiania bram Tori, jedna za drugą, przez co powstały wokół wzgórza tunele złożone z bram, którymi można chodzić i chodzić, godzinami. Do oglądania, do fotografowania, i do wkurzania się na ludzi wchodzących w kadr.
Jak ktoś potrzebuje sobie zbawienie zapewnić, to tutejsi kapłani zawsze chętnie dostawią kolejną bramkę. Za niewielką donacją na kościół. Oczywista oczywistość.
A kto nie śmierdzi groszem, to może chociaż sobie trochę zbawienia zapewnić może, kupując małą brameczkę-wisiorek. Albo magnes na lodówkę.
Z serii 'przechadzka ulicami Kyoto w drodze do kolejnej świątyni i bram’.
Osobne sklepy tylko z obrankami, wózkami i gadżetami dla psów/kotów – tylko w Japonii.
I już – długo nie trzeba było iść. Kolejna świątynia – Heian.
Jeśli nudzą już was 'przeciętne’ Shinto świątynie, zawsze możecie polegać na Japończykach i ich oryginalności. I tak miast do kolejnej z tysiąca 'normalnych’ świątyń, idziemy do świątyni Zen Tenryu-Ji, gdzie na wejściu wita nas piękny portret pięknego założyciela, który jak widać oddał się zen całkowicie. I wy lepiej też tak zróbicie, bo jego wzrok już szuka kolejnej ofiary.
Dnia pewnego jego wzrok padł na tego oto smoka, i biedne to zwierze do dnia dzisiejszego nie może dojść do siebie. Taka jest moc Zen.
Zen to medytacja, stąd świątynia to nic innego jak wielka sala z papierowymi ścianami, wyłożona matami, gdzie Zen uczniowie i Zen mistrzowie mogli sobie Zen medytować do woli. Jak ich nie ma w pobliżu to Pani Japonka sobie Zen sprząta, a my możemy empirycznie przekonać się, że maty tatami się odkurza, a nie np. zamiata. W którym przewodniku taką bezcenną informację znajdziecie? Tylko u nas! Ania robi mi zdjęcie, ja robię zdjęcie Zen Ogrodowi i Pani Zen Sprzątaczce.
Tuż obok Tenryu-Ji jest bambusowy las wersja turystyczna. Podlewana, niezasuszona, ładna i zielona. Stanowczo odradza się odwiedziny w środku dnia, gdy ludzi od groma, a piękne zdjęcie, ze spacerującymi dwoma gejszami, które jawiło się w głowie, na zawsze pozostanie w mej głowie, bo gejsz nie będzie, a za to będzie pińćset turystów w kadrze.
Zen, zen, zen na bogato. Kinkakuji, czyli Złoty Pawilon, czyli zen świątynia w złotku.
Ile bym lat nie medytował, ile bym stanów nirwany nie osiągnął, to bym nie wpadł na to, że kilka dużych kamyków, otoczone pograbionym żwirkiem, nazwać skalnym ogrodem. To mogło się zdarzyć tylko Japończykom. My kompletnymi ignorantami nie jesteśmy. Potrafimy docenić, że ktoś ten żwirek tak ładnie pograbił, bez zostawiania choćby jednego śladu buta.
2000 świątyń to jednak za dużo na nasze możliwości poznawcze. Bieganina od rana do wieczora, sprawia, że kolejne papierowe ściany zlewają się w jedną papierową ścianę, kolejna Tori brama staje się jedną wielką bramą, kolejny ogród staje się dżunglą, gdzie wyjścia nie widać. I jeszcze człowiek musi fotki psytykać. Ciężki kawał chleba to zwiedzanie, nie?
Gejsze? Nie, nie gejsze. Nie ma wapna na twarzach…
Docieramy do dzielnicy Gion, dzielnicy, jakby to głupio nie brzmiało, gejszowej. Na żadne szoł się nie załapiemy, bo rezerwować trzeba z miesięcznymi wyprzedzeniami. Polujemy na ulicy. To może to będą gejsze?
Jest! Jest. Na przejściu dla pieszych. Gejsza z biznesmenem. Zabawia go rozmową, a ja nie mam odwagi 'na bezczela’ fotografować ich z bliska. Przeszkadza też fakt, że stoimy po drugiej stronie jezdni.
Jak widać tempo przechodzenia przez jezdnię w drewniakach, w przycisnym kimonie, nie jest najszybsze.
No i tak. Tyle moich gejsz. Nie jest łatwo, nawet w mieście gejsz, napatoczyć się na gejszę. Spotkaliśmy jeszcze jedną, piękną, fotogeniczną, z niedopiętymi włosami, biegnącą do pracy gejszę, ale tak pędziła w tych drewniakach, żem nie zdążył fotki zrobić. Taki mój los. I jeszcze te bramy. Wszędzie je teraz widzę.
Kulturalna stolica Japonii – wpis dobiega końca. Wizyta sponsorowana przez firmę 'Bramy z Bali’, która oferuje dwie bramy w cenie jednej. Montaż u klienta. Dowóz gratis. Kolejny pociąg wiezie nas do małego, jak na japońskie standardy (370tys), miasteczka o nazwie Nara, na bliskie spotkanie z sarnami, największym na naszym globie Buddą z brązu, i kolejną serią świątyń, ale tak fajnych, że wpisanych na listę UNESCO.
Bajeczna ta Japonia! 🙂
Mangowa 😀