Ja też się na Maździe uczyłem jeździć. Tyle, że Micro. A może to Nissan był? Nissan Micro? Nie pamiętam. Pamiętam za to, że głową przebijałem sufit. I biegi były już tak wyrobione, że, przy akompaniamencie dość dziwnego rzęzienia, losowo z drugiego biegu, wbijała się 1/3/5. A jak to nie była trójka, to instruktor wydawał też dziwne dzwięki z siebie. To było auto.
Dotarliśmy do Nary, dość spokojnej mieściny, gdzie zachodni turyści wpadają raczej tylko na jedniodniowe wycieczki. My na przekór temu trendowi postanowiliśmy zanocować. Wybieramy nocleg, w dość ubogiej bazie, meldujemy się w hosteliku i 'jazda’ na miasto.
Całkiem nam się to udało, z tą naszą decyzją, bo wieczorem w miasteczku panuje spokojna atmosfera. Większość białych turystów wyjechała, ulicami przechadzają się tylko małe grupki lokalnych mieszkańców, lokalnych turystów. Miło poscaperować.
Nara słynna jest ze swoich, wpisanych na listę UNESCO, świątyń. Wydaje się jednak, że wszechobecne sarneki wzbudzają tutaj większe zainteresowanie. Można je nakarmić, można pogłaskać, można i selfie z sarenką sobie walnąć. Selfie w kimonie = 1000 lajków na fejsbuku.
Idziemy do najwyżej położonej z tutejszych świątyń. Gadamy z napotkanymi rodakami. Oglądamy zachód Słońca. Medytujemy. Jesteśmy jednością z wszechświatem. Czy coś takiego. Cieszymy oczy w każdym razie.
Następnego dnia znów jesteśmy wśród świątyń i saren. Okazuje się, że te sarny to nie są, aż takie przyjazne jak poprzedniego dnia myśleliśmy.
Świątynia Todaiji, największy na świecie budynek z drewna, z największym brązowym Buddą, 752 rok budowy – grzechem byłoby nie obejrzeć takiego cudeńka. Nie widziałem w mieście Nara straży pożarnej. Mam nadzieję, że stacjonują gdzieś niedaleko, bo to moment i taka kupa drewna, może się w kupę zgliszczy zamienić.
Przed wejściem drewniany, raperski Budda, który ulecza. Trzeba tylko dotknąć, u Buddy, miejsce które nas boli. Ania miała dotknąć głowę, ale wielki ten Budda i nie dosięgła. Przyszło jej żyć dalej z nieuleczoną głową.
Uwaga wpis zawiera produkty lokowane.
Are you talking to me?
Przechodzimy do kolejnej części programu – ogrody. Tuż przy świątyni Todaiji, dwa ogrody, jeden za darmo, drugi za grosze, praktycznie całe dla nas. Co prawda to chyba raczej dla tego, że się rozpadało. Nadal, warto odwiedzić.
Księga gości japan style. Nie mieliśmy odwagi zabazgrać naszymi łacińskimi literkami. A zresztą to żadna księga gości. Okłamałem was. W jednym z ogrodów, był tea house, czajownia, gdzie pomieszczenie było przygotowe do lekcji kaligrafii.
24 godziny w Narze dobiegły końca. Polecamy odwiedziny w Narze, polecamy nawet zostać na noc, wbrew temu co internety i foldery reklamowe piszą. Nara fajna jest, i spokojna. Żal wyjeżdzać, ale czeka już na nas Kobe, i zaprzyjaźnieni Japończycy. Zatem musimy to powiedzieć. Nara Nara.
Jest czym cieszyć oczy 🙂
^_^