Nasz kolejny przystanek w Japonii. Mam nadzieję, że nie jesteście już znudzeni tym krajem. Jeszcze tylko kilka wpisów i uciekamy. Tymczasem dotarliśmy do Kobe. Długo wyczekiwane Kobe.
Kobe wyczekiwane, bo mamy możliwość odwiedzić znajomych. Podczas naszej podróży, dawno temu w górach Kaukazu, w Gruzji, spotkaliśmy grupkę młodych Japończyków, którzy też przemierzali szaleńczo nasz Glob. W międzyczasie, od naszego spotkania, zdążyli wrócić, i osiedlili się na nowo w swojej ojczyźnie, a my mamy niepowtarzalną okazję odwiedzić Dai i Kiko w domu ich rodziców. Serdecznie dziękujemy za gościnę, za jadło, za pogadanie, za oprowadzenie po mieście, za glutowy przysmak na śniadanie, za naukę słowa 'un’ i 'uuun’.
Dai i Kiko, jako lokalni patrioci, zabierają nas na wycieczkę po swoim rodzinnym mieście. Zaczynamy od mniej oczywistej części Kobe, od parku z wodospadami. Niagara to to nie jest, ale miło pogadać w drodze, dowiedzieć się tego i owego o życiu w Japonii, i jak to jest powrócić do domu po miesiącach wojaży na Świecie.
Kobe, było dawno temu oknem dla zachodniego Świata. Przetrwało tu kilkanaście budynków z czasów kolonialnych, które należały do europejczyków, którzy w tamtych czasach robili tutaj biznesy. Japonia to jedyny kraj w Azji, gdzie dba się o zabytki, stąd też nic dziwnego, że wszystkie domki są zadbane, uliczki zamienione na deptaki, z knajpkami i hotelikami. W sam raz na spacer, to i pełno to tubylców.
Swego czasu w necie krążyła informacja jakoby Islam był całkowicie zakazany w Japonii, co jest absolutnie wyssane z palca. Prawdą jest, że społeczność muzłumańska jest dość nieliczna (200tys w całym 150mln kraju), ale jednak jest. Na dowód, że religia ta jest obecna, odwiedziliśmy i sfotografowaliśmy tutejszy meczet. Nawet weszliśmy do środka, gdzie Japończyk-muzłumanin, gorlwie próbował przekonać nas do swojej wiary, że Jezus nie może być synem bożym, i co my w takie biblijne bajki wierzymy. Do tego stopnia się zapędził w swoich wywodach, że aż się zapienił cały. Musieliśmy uciekać.
Sakura już się zakończyła, ale sezon ślubny wciąż ma się dobrze. Trafiamy na kolejną uroczystość w tradycyjnym stylu.
Kobe najbardziej znane jest ze swojej smakowitej wołowiny. Radioaktywna trawa, dobre fungszej na polach, i długie wielogodzinne zen-medytacje krówek po jedzeniu, sprawiają, że takie mięso to niebo w gębie. Dzięki naszym znajomym, którzy zabrali nas do jednej z restauracji serwujących steki Kobe, mieliśmy możliwość rozkoszować podniebienia tym delikatesem, który, co do tej pory widziałem tylko na filmach, jest przygotowywany na oczach klientów, właściwie powieniem napisać wprost przed ich nosami.
Chyba mam halucynacje po tej radioaktywnej wołowinie. Czy tylko ja widzę pokemony w kolorze różu?
Kobe – idziemy na nadbrzeże. Róż nadal przed oczami.
Na nadbrzeżu toczy się życie. Toczą się kółka małych pociągów. Serio, ktoś coś nam dodał do wołowiny.
Trafiamy do japońskiego salonu gier. Dziesiątki dziwacznych maszyn, ufołapacze, cymbergraje, cuda, wianki. Jest głośno i kolorowo. Tak ma być.
Wybieramy maszynę, gdzie cała zabawa polega na zrobieniu sobie zdjęcia ze znajomymi, i udekorowaniu go w stylu BravoGirl. Nie ma co ukrywać. Gra kierowana ewidentnie do nastoletniej, dziewczęcej części populacji. Dobra zabawa.
A na koniec, pa pamiątkę dostajemy naklejki z naszymi radosnymi podobiznami.
I jeszcze kilka fotek z Kobe.
Kolacja w stylu japońskim – miska makaronu Udon.
Dai i Kiko prezentują, powiewają flagi-ryby, które tutaj w Japonii na Dzień Dziecka (Tango-no Sekku), wywiesza się przed domem, ku czci syna, żeby sobie rósł silny i zdrowy. Ku czci córki nic się chyba nie wywiesza. Równouprawnienie nie dotarło jeszcze do Kraju Wiśni.
Niestety krótki nasz pobyt czas zakończyć. Fajnie było spotkać bratnie dusze, poczuć się Japończykiem, w japońskim domu pomieszkać, objeść dobrego jedzenia. Dziękujemy Dai, Kiko. Czas nam dalej w drogę. Żegnamy się z naszymi znajomymi, pakujemy się do kolejnego pociągu i pędzimy do Himeji, do najbardziej znanego zamku, i do Miyajimy, do najbardziej znanej Tori bramy w całym królestwie, a i pewnie na Świecie.
Wpisy z Japonii w żadnym razie mi się nie znudziły. Więcej!
I nigdy się nie znudzą! Są zaczarowane! 😀
Pamiątkowe zdjęcia boskie . Znowu dowiedziałam się cos o Japonii, dzieki.
Prosszębardzo! 😀