Seul nowoczesny odsłona kolejna. Jeśli ktoś lubi architekturę, lub chciałby kręcić niskobudżetowy film SF, to musi sobie koniecznie zobaczyć budynek Dongdaemun Design Plaza. Ktoś tu 'zdrowo odleciał’ przy projektowaniu. Mam nadzieję, że nie przeleciał nad granicą i nie wylądował w Korei Północnej.
Seul artystyczny. Ihwa Maeul – pozycja obowiązkowa dla fanów grafitti, street artu, i młodzieży skośnookiej robiącej sobie wszędzie selfi. Oczywiście telefonem Samsunga. W ostateczności LG. Koniecznie 5.5cala. Mniejszy wstyd wyciągać z kieszeni.
Jedna z ciekawszych rzeczy w Korei to stoliki przed sklepikami spożywczymi. Kupujesz zupkę chińską (japońską), na miejscu zalewasz wrzątkiem i nawet ci sklepik zapewnia stolik, gdzie możesz spokojnie zupkę wychlipać. Tak mi się zdaje, że to twarda walka z fastfoodami. Tutaj nikt nie bierze jeńców.
Seul starożytny. Świątyń i pałaców nie brakuje. Jak człowiek jeździ po Świecie to się uczy. Złota zasada dla młodych, początkujących podróżników: widziałeś 1-2 świątynie, to widziałeś wszystkie. Nie warto biegać od jednej do drugiej, bo podobieństwa są duże, Budda, czy Jezus zawsze tam prawie tak samo wygląda, zabiegać się można, a po powrocie do domu, po tygodniach kilku, i tak wszystko zlewa się w obraz jednej typowej koreańskiej świątyni. Już lepiej posiedzieć w jednej świątyni/pałacu dłużej i spokojnie sobie pofotografować turystów, wycieczki szkolne, przebierańców, pary młode i wszystkich ciekawych ludzików, którzy pchają się w kadr.
Bukchon Hanok Village. Niewielka część miasta, gdzie zachowały się tradycjne, stare domki. Podobno miało być ładnie. Domków nie ma jednak dużo, powciskane pomiędzy i otoczone są betonowymi blokami, a uliczki zapełniły się turystycznymi biznesikami. Dupy nie urywa ta dzielnica.
Koreanki, o czym się ostatnio dowiedzialiśmy, uchodzą w Świecie, za wyjątkowo zadbane i urodziwe. Jako, że pewnie mało kto odwiedza Koreę, nie dziwota, że łatwo im było stworzyć i dbać o taki wizerunek. Jak już ktoś się pofatyguje się i odwiedzi Seul, to okazuje się, że te Koreanki wcale takie piękne nie są, co druga poprawia urodę operacjami plastycznymi, a na dodatek zwykle potwornie nadużywają ilości nakładanej 'tapety’. W kategorii 'piękności Azji’ walczą raczej na dole tabeli z innymi azjatyckimi nacjami. Choć czasem, oczywiście, spotyka się ładne dziewczęta, i w dodatku, w przeciwieństwie do Chinek, są zawsze sympatyczne i otwarte, zadowolone i ciekawe obcych. Na plus.
Dawno temu uważałem zespoły pieśni i tańca za 'obciachowe’, nudnawe, istniejące po to, żeby miał kto występować na dożynkach. Dzisiaj myślę, że to naprawdę fajna sprawa, i dla takiego turysty z zagranicy to nie lada gratka obejrzeć sobie tradycyjne występy pięknych, ludowych strojach. Prawie jakbyśmy szóstkę w totka trafili, taka radość była, jak się dowiedzieliśmy, że mamy możliwość obejrzeć artystyczne występy zupełnie za darmo. Świętują Koreańczycy, świętujemy i my.
Występy występami, ale o sławę trzeba zadbać. Ania udziela wywiadu koreańskiej telewizji.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy jednego dnia naszego pobytu w Seulu, zobaczyliśmy na jednym z placów, biało-czerwone namioty. Pełno białych ludzi, słychać polski język, na pianinie ktoś przygrywa Szopena, istna polska wioska w azjatyckim mieście. Nasza ambasada i Polonia organizują Polish Day w Seulu, i znów szczęście się do nas uśmiecha, bo jak inaczej nazwać to, że w 10milionej metropolii trafiamy przypadkowo na tą imprezę?
Niestety bigosu i żurku nie ma, ku mojej rozpaczy. Największą atrakcją dnia są występy młodych Koreańczyków, w naszych ludowych strojach (krakowskich?). Młodzi ci ludzie zafascynowani są naszym krajem i, choć trudno w to uwierzyć, studiują polonistykę. Szacuneczek.
Występy, występy, tańce, hulanki, swawola. Ledwie Seulu nie rozwalą. I na deser 'Szła dzieweczka do laseczka’ po koreańsku-polsku.
Pamiątkowe zdjęcie z ambasadorem i Polonią. Choć na zdjęciu nas nie widać, to jednak mamy świadomość, że tam byliśmy.
To koniec wpisu z Seulu. Po naszym pobycie w Japonii, Korea miała wyjątkowo wysoko postawioną poprzeczkę. Niby jest tu ładnie i przyjemnie, ale blednie i maleje w porównaniu z Krajem Kwitnącej Wiśni. Gdybym miał wybór w ciemno wybrałbym wycieczkę do Japonii, zamiast do Chin, czy Korei. Co nie znaczy, że Korea nie jest OK. Mi przypomina Chiny, tylko bogatszą, przyjemniejszą do zwiedzania wersję Chin, gdzie z niektórymi można dogadać się po angielsku, a czasem nawet po polsku. Zostawiamy Koreę, pakujemy się w kolejne samoloty, zamykamy etap podrózy pod tytułem 'AZJA’, i lecimy nad Pacyfikiem, by dotrzeć do Miasta Aniołów. Welcome to America. Tfu tfu…. Welcome to Murica.
Z tym urywaniem dupy to przesada ! W Seulu pięknie .
^_^