Nadajemy z Moab, niewielkiej miejscowości (choć dużej na tutejsze pustkowia), dawnej 'Uranowej Stolicy Świata’, gdzie podczas Zimnej Wojny, na potęgę kopano uran potrzebny do budowy bomb nuklearnych. Dziś o tych czasach nikt już nie pamięta, kopalnie pozamykano, a Moab musiało odnaleźć pomysł na siebie. Nie musieli tu chyba długo myśleć. Super położenie, niedaleko rzeki Kolorado, bliskość dwóch parków narodowych, i skaliste, piękne tereny rozwiązały problem. Moab to centrum turystyki na tym pustkowiu.
Najbliższy park to Arches, jakieś 15minut od centrum. Oczywiście autem, bo inaczej się tutaj dystansów nie pokonuje. Od Arches zaczniemy. Już chyba niewarto się powtarzać. Przepis na tutejsze cuda natury jest zawsze podobny. Znów kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset milionów lat, tym razem wypiętrzania, wtapiania, drgania, przesuwania i innych wariactw, jakie tylko mogą się dziać ze skorupą ziemską i oto mamy park Arches. Piękne łuki, ostańce i inne skalne dziwactwa. Popatrzcie sami.
Warto czekać do zachodu Słońca, oj warto.
Przeszło 3.5km szczyty gór La Sal w tle, ładnie kontrastują z czerwonymi skałami i pustynnym klimatem otoczenia.
Skały ładne, ale jak może zauważyliście łuków za dużo nie było pierwszego dnia. Skoro park się nazywa Arches (Łuki), to głupio by było, jakby ich tu nie było, nie? Dzień drugi. Idziemy na poszukiwania.
I to tyle. Podobało się mam nadzieję. Ruszamy dalej.
Kolejny przystanek – Canyonlands.
Na to cierpliwie czekałam . No i opłaciło się No i trochę zazdroszczę ale cięszę się, że chociaż Wy.
^_^
Zachód słońca zaiste zacny. Można się rozmarzyć 🙂
Od teraz będziemy wstawać na wschody i czekać na zachody! Będzie marzycielsko! 😀