Brum, brum , brum, opuszczamy Utah, i jesteśmy w Arizonie. Tak właściwie to jesteśmy na terenie rezerwatu indian Navajo (Nawaho), największego w całych Stanach. Jak widać indianom na rezerwat przypadł niezbyt urodzajny kawał ziemi. Dopiero później okazało się, że są tu złoża uranu, węgla, ale zdaje się, że złoża wyeksploatowano, indianie nie za wiele z tego dostali i znów są biedni. Dziś ratuje ich trochę turystyka, a poza tym biedaczki muszą na tej piaskowej ziemi paść owce i bydło i mieszkać sobie w takich osadach, gdzie ani zieleni, ani rozrywek większych nie ma. O intrnetach nie wspiminając.
Droga stanowa 163, i jedno z najbardziej pocztówkowych zdjęć z Dzikiego zachodu. Widok tak zacny, że wracamy go sfotografować rano. Okazuje się, że Arizona ma inny czas niż Utah, i jesteśmy troszkę za późno na prawdziwie poranne zdjęcia, ale za to mamy pięknego psa haski na fotografii.
Monument Valley zyskała popularność dzięki westernom, i nawet jeśli myślicie, że nie znacie tego miejsca, to nim dobrniecie do końca tego wpisu, jestem przekonany, że rozpoznacie charakterystyczne skalne ostańce. My tymczasem, płacimy wjazdowe indianom i robimy sobie przejażdzkę po ich terenie.
Przejażdzka przejażdzką, ale najlepsze fotki można pstryknąć z punktu widokowego, gdzie dziś stoi hotel i visitor centre. I oczywiście budka, gdzie pobiera się opłaty za wjazd. Nie ma co ukrywać, ze dobrze sobie to indianie wymyślili.
Jeszcze tylko westernowe foto z mustangami.
I już jesteśmy w punkcie widokowym. Przepychamy się pomiędzy rozstawionymi statywami, rozpychamy grubaśnych amerykanów z wielkimi aparatami, i zajmujemy sobie dobre miejsce, oczekując zachodu Słońca.
I oto i on. Pocztówkowy Dziki zachód.
Z ostatnimi promieniami Słońca, zaczynają ulatniać się wszyscy fotografowie. Robi się spokojnie i można sobie posiedzieć na murku i pomarzyć. Nic tylko mieć kapelusz, konia, i przejeżdzać te prerie, spać pod gołym niebiem, strzelać do bandziorów, śmierdzieć końskim łajnem i tygodniowym potem, i wyrywać w pobliskim westernowym barze dziewczyny na lśniącą gwiazdę szeryfa! Ah, to by było!
Monument Valley to 'klasyczny, amerykański park objazdowy’. Podjedź autem, wyskocz z auta, pstryk, pstryk fotka, i jedziesz dalej. A czasem ludzie nawet nie wysiadają, tylko wystawiają rączki z aparacikami przez okienko. My zawsze wysiadamy. Choćby po to by rozprostować nogi. Objazdówka zaliczona, ruszamy dalej. Kolejny przystanek – Kanion antylopy.
Piękne, cudowne tylko Indian żal.
taki los.
http://compartment4041.com/wp-content/uploads/2016/08/112a009.jpg – Wow, skala przygniatająca!