Nasza droga do Las Vegas prowadzi tuż obok osławionej trasy 66. W dzisiejszych Stanach, sześćdziesiątka szóstka została zastąpiona przez dwu+ pasmowe autostrady Interstate. Sama trasa, która jako pierwsza łączyła wschód z zachodem, Chicago z Los Angeles, wypromowana w mediach, jest dzisiaj postrzegana w sposób bardzo nostalgiczny, wręcz romantyczny przez mieszkańców USA. Zahaczamy o miasteczko Seligman, jedno z wielu, przez które trasa 66 przebiegała, a które ze względu na bliskość Las Vegas, zarabia sobie korzystając na tej nostalgi. Dwa, czy trzy motele, kilka knajpek, kawiarni, sklepów z pamiątkami, stare samochody, stare gadżety, wszystko stylizowane na lata zamierzchłe. Pół godziny, kilka fotek i nasz głód na nostalgię jest zaspokojony.
Mniej więcej 50km od Las Vegas, na granicy Arizony i Nevady, robimy nasz drugi przystanek. Granicę wyznacza rzeka Kolorado, a w tym miejscu Amerykanie postanowili postawić kolejną zaporę – Hoovera. Swego czasu największa betonowa konstrukcja Świata, a zarazem największa elektrownia wodna, dziś już gości daleko na 38 miejscu. Wciąż jednak dobrze prezentuje się na fotkach. Co ciekawe, budowana była w latach 1931 – 1936, jako jeden z projektów zatwierdzonych przez prezdenta Hoovera, przeciwdziałania Wielkiemu Kryzysowi, oddana została do użycia 2 lata przed planowanym terminem. Dzisiejsza budowlanka, a zwłaszcza nasi drogowcy powinni sobie to wziąść do serca. 2 lata przed terminem!
Zbliżamy się do gwiazdy wieczoru – Las Vegas. Już bilbordy na drodze wjazdowej świadczą o tym, że to nie jest jakieś tam pierwsze lepsze miasteczko.
Centrum to już tylko motele, hotele i kasyna, kasyna, kasyna. Tego tutaj nie brakuje. Osławiona ulica Strip ma 19 z 25 największych hotelu Świata, kolosy tak duże, że musicie mi wybaczyć, ale nie mieściły się w kadrach podczas naszej przejażdzki.
Gigantyczne kasyna to nie dla nas, pozwalamy sobie za to na przechadzkę po ścisłym centrum, gdzie małych kasyn, nie brakuje. Neonów też nie. Welcome to fabulous Downtown Las Vegas.
Las Vegas – miasto na pustyni, kiedyś było tylko przystankiem dla pionierów i górników podróżujących na zachodnie wybrzeże. Swego czasu postawiono na gry hazardowe, i tak oto Las Vegas stało się mekką dla fanów hazardu. A zarazem samozwańczo nazywa się światowym centrum rozrywki. Choć jakość tej rozrywki wydaje się wątpliwa. Dziś do Las Vegas przyjeżdża się na spanie do południa, obijanie się w z drinkiem w łapie na basenie za dnia, picie i obżeranie się grilowanymi żeberkami wieczorem, i granie w kasynach i imprezowanie do rana. Rozrywkowa Ameryka AD2016.
Fear and loathing in Las Vegas! 😉
Po dwóch tygodniach jeżdżenia po parkach narodowych i podziwiania tutejszych pustynnych cudów natury, przechadzając się ulicami Las Vegas, nie chce się wierzyć, że ludzie wydają tu swoje ciężko zarobione pieniądze na urlop w Mieście Grzechu. My, niczym w zoo, robimy przechadzkę, pstrykamy nasze fotki, a od grania w kasynie bardziej cieszy nas ciepły prysznic bez kilkuminutowego limitu czasowego, co jest typowe na kampingach. Nocleg w wygodnym łóżku może by nas cieszył, gdyby nie fakt, że całą noc wali muzyka z koncertu, który, okazuje się, odbywa się na terenie naszego hotelu. A jesteśmy na 26 piętrze.
Z radością opuszczamy ten małpi gaj kolejnego ranka. Kierujemy się do Los Angeles. Oddać, a zarazem pożyczyć kolejny samochód (uroki nieplanowania!). Rozpoczynamy kolejny etap amarykańskiej podróży. Zostawiamy pustynne klimaty, a kierujemy się na półnoć, w stronę zieleni i drzew. Nie tam byle jakich krzaków. Drzew przez duże D.