Mapa 16a. Pierwsza z Ameryki Północnej. Jak pamiętacie w ostatnim epizodzie, tj. mapie 15, dolecieliśmy do Los Angeles. Całkiem bez planu, bo Japonia i Korea nie dały nam wiele czasu na planowanie dalszej podróży. Trzeba nam było plan szybko stworzyć, bo 'życie’, a zwłaszcza noclegi w Mieście Aniołów, a i wszędzie w USA, do najtańszych nie należą. Bez dwóch zdań, amerykańskie parki narodowe to to co nas najbardziej interesuje. Zaznaczamy punkty na mapie, kreślimy do nich trasy, a właściwie to wujek gugiel kreśli za nas. Bierzemy auto z wypożyczalni, i ruszamy. Ostatnie nasze wpisy to właśnie ta część podróży. 2 tygodnie. 1 rezerwat Indian, 4 stany, 9 parków narodowo-stanowo-indiańskich, plus 1 małpi gaj, zwany Las Vegas, i prawie 5000 km, by zobaczyć te wszystkie pustynno-skalne cuda!
Kilometrażówka i cenażówka:
Inaczej niż w poprzednich wpisach nie podamy kilometrażówki z punktu do punktu, bo takich pomiarów nie robiliśmy. Noclegi wszystkie (poza Las Vegas) mieliśmy pod chmurką ,w namiocie, na kampingach, zwykle na terenie parków narodowych, bądź w okolicy tychże. Ceny wahały się od 12 do 33 dolarów, ze średnią ok 21 USD. Oczywiście cena za miejsce kampingowe. W Las Vegas nocleg kosztował nas 60.5 dolara.
Łącznie podczas tych dwóch tygodni pokonaliśmy 3090 mil, czyli ok 5000 km, jak ładnie pokazuje stan naszego licznika przed ostatnim tankowaniem. Komputerek pokładowy zmierzył też nasze średnie spalanie = 35.9 mpg, czyli 6.5 l/100km. To z kolei daje 325 litrów spalonej benzyny. Przepraszamy za tą naszą cegiełkę dołożoną do globalnego ocieplenia.
Amerykańskie parkingi w parkach narodowych. Harleje trzymają się dobrze w Stanach.
Południowe i zachodnie stany, stawiają na wielkość. Widzisz auto wielkości normalnego sedana to znak, że turysta tym jeździ. Amerykanin by takiego małego auta nie kupił. Tutaj królują wielkie pick-upy, trucki, 4×4, etc. Im większe, i głośniejsze tym lepiej.
Pierwsze śniadanie wersja kampingowa.
Toaleta, internet i jadłodajnia w jednym! Nasze postoje wyznaczają fast-foody. Tutaj mój kadnydat do miana fastfood roku, za piękną flagę i kaktusa.
Mój kandydat na burgera roku. Burger znacząco podwyższający wskaźniki cholesterolu, gdzie warstwę warzywną zastąpiono dodatkowym bekonem. 'Beconator’ z jadłodajni „Wendy’s”.
I tak po 2 tygodniach znów jesteśmy w Los Angeles. Znów bez planu. Nie da się jednak inaczej poruszać po USA niż własnym autem, więc nawet nie opuszczamy wypożyczalni. Przepakowujemy się z jednego auta w kolejne (identyczne!) auto i jedziemy dalej. Nasz cel to San Francisco, oczywiście z trasą wyznaczoną przez parki narodowe. Ruszamy!