Dotarliśmy do San Francisco. Zaczniemy od Alkatraz. 'The Rock’, czyli 'Skała’ była od tysiącleci pelikanową wylęgarnią, i można by ty proekologicznie założyć jakąś wytwórnię nawozów z guana ptasiego, ale ludzie to ludzie i wyspa służyła do stawiania budowli przyziemnych, typu latarnia, fort, więzienie, a obecnie robi za muzeum i jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych miasta. Alkataraz najbardziej znane jest ze swojej więziennej przeszłości, choć cała więzienna działalność trwała raptem 30lat (1933-1963). Może z racji tego, że siedziało tu paru ciekawych typków, np. Al Capone, a może przez to, że tak ładnie się prezentuje cała wysepka z brzegu, Skała wryła się w amerykańską świadomość, a przez Hollywood i tamtejsze produkcje kinowe, w ogólnoświatową. Panie i Panowie – Alkatraz.
San Francisco to podobno, jedno z 3 miast (obok Nowego Jorku i Orleanu), które w Stanach warto zobaczyć. Przyznać trzeba, że jest trochę tu lepiej niż w Los Angeles, gdzie trzeba było uparcie sobie wmawiać, że jest tam co zwiedzać. Ruszamy na miasto.
San Francisco to wiktoriańskie domki. W 'downtown’ można, gdzieniegdzie poczuć się jak w angielskim miasteczku. Trzeba tylko przymknąć oko na szerokie ulice, większe samochody, i ten jasny, palący oczy, obiekt na niebie. Najbardziej pocztówkowe są domki zwane 'The Painted Ladies’. Malowane Panie prezentują się dobrze z parku, który jest naprzeciwko i wygląda to tak (klik). Na czas naszego pobytu park oczywiście zamknięty. Za karę przedstawimy Panie w nieatrakcyjny sposób.
Miasto można łatwo uznać za światową stolicę stromych ulic. Ze względu na pagórkowate ukształtowanie terenu, w śródmieściu ciężko znaleźć ulicę, która nie byłaby nachylona pod mniejszym, lub większym kątem. Podobno instnieje aplikacja na smartfona dla rowerzystów, która wyznacza trasę z jak najmniejszą ilością podjazdów. Nie sprawdzałem, powtarzam plotki.
Ulica Lombard. Poziom stromości chyba nie większy niż na innych ulicach, ale któs wymyślił, by ulicę tu zrobić serpentyną. Pewnie to jedyna zygzakowa ulica w Stanach. Prosty przepis by stać się międzynarodową atrakcją turystyczną. Zieww….
Ciekawszą atrakcją jaką może pochwalić się San Francisco jest jedyna na Świecie zachowana kolej linowa, działająca na ulicach miasta. Można odwiedzić (za darmoszkę!) muzeum, a zarazem centrum (czy może lepiej to nazwać siłownię), gdzie liny są napinane i napędzane. Potężne silniki, kilometry stalowych lin, ciągłe buczenie przeciąganej liny pod ulicami, i małe drewniane tramwaje. Fajne to to.
Clarion Alley, dla fanów murali i sztuki malowanej. Dużo farby, czasem się trafi coś ładnego.
Ciemniejsza strona San Francisco i, zarazem Ameryki. Coś o czym nie piszą w przewodnikach, i rzadko pojawia się na filmach. Niestety Ameryka pod względem nierówności społecznych nie odstaje od krajów Trzeciego Świata. Z taką liczbą bezdomnych, narkomanów, wykolejeńców, którym nie powiódł się American Dream, spotkaliśmy się chyba tylko na ulicach w Indiach. Tutaj jednak kontrast jest dużo bardziej przygnębiający. Mamy ekskluzywne markowe sklepy, luis vitomy, armani, etc, a uliczkę obok zobaczymy ludzi ulicy, słaniających się na nogach i wydających z siebie dziwne odgłosy. Ameryka odrzucona, na którą pracujący tu, w dolinach krzemowych, zajęci legalizowaniem marihuany i bieganiem po fitness klubach, yuppies nie chcą się godzić. Głównie poprzez nie oglądanie i nie przyjmowanie do wiadomości, że ten świat równoległy istnieje.
San Francisco, poszczycić się może największą liczbą restauracji per capita. Liczby nie pamiętam, ale jak to zwykle bywa jakość nie idzie w parze z ilością. Żadna z knajp nas nie zachwyciła. Na zdjęciach amerykańskie śniadanie, i meksykańskie, czyli też amerykańskie, tacos.
Golden Gate. Jakoś tak nam czas zleciał, że nigdy nie wybraliśmy się nad sam most, czy do lepszego punktu widokowego. Jadnak sobie ddfajkowywujemy w pamiętniku. Most widzieliśmy, a nawet plażowaliśmy w pobliżu przez kilka godzin, jak prawdziwi sanfrankowicze.
Z ciekawszych wycieczek, jakie można sobie urządzić, polecamy przejażdżkę do doliny Napa. Malownicze tereny, winnic od groma, a dodatkowo dzisiaj miejsce, gdzie ludzie jadą się zrelaksować, i dobrze zjeść. Jedyne miejsce w SF, gdzie jedliśmy naprawdę dobre burgery.
Eryk i Ola. Dziękujemy. Za zabranie nas na wycieczkę, za przygarnięcie, i opiekę nad nami podczas naszego pobytu, i za wspólne oglądanie meczów Golden State Warriors. 🙂
Żegnamy San Francisco. Było trochę lepiej niż w Los Angeles, ale po raz kolejny utwierdzamy się w przekonaniu, że amerykańskie miasta nie są dla nas. Amtrak zabierze nas do Portland, gdzie rozpoczniemy kolejną przygodę z parkami narodowymi. Wracamy do przyrody! Hurra!!! ^_^