Mijają godziny, znikają kilometry. Gdzieś na pustkowiu, przekraczamy granicę, meldujemy się w Kanadzie. Pędzimy w stronę Calgary, ale miasto oglądamy sobie tylko z daleka. Wystarczy. Pędzimy tam gdzie lubimy przebywać, w stronę gór. Mijają godziny, znikają kilometry i oto docieramy do kolejnego parku narodowego i małej górskiej miejscowości Banff. Znów jesteśmy w Górach Skalistych. Tym razem po kandayjskiej stronie. W parku narodowym Banff.
Alpejski styl, amerykański rozmach. Taki tam hotelik za zboczu góry.
Pięknie te krzesełka wyglądają na fotografii, cudnie by się na nich człek mógł porelaksować, ale 5 stopni na zewnątrz auta i mżawka, skutecznie wybiły nam z głowy myśli samobójcze.
Nie jest łatwo przekonać się do opuszczenia śpiwora i namiotu, gdy na zewnątrz jeszcze ciemno, i do czynienia mamy z tutejszą aurą pogodową. Całe szczęście przestało padać, wieć zrywamy się jakoś na nogi. Teraz patrząc na fotki poniżej myślę, że było warto robić sobie te wyrzeczenia i łapać poranne światło. Oceńcie i wy. ?
Ta góra powyżej zowie się Rundle i równie ciekawie prezentuje się z ‘boku’, czyli na zdjęciu poniżej.
Ciu ciu. Ruszyć wyobraźnię musicie, żeby pociąg na tych torach zobaczyć. Niestety tak tu wszędzie pięknie, że mimo szczerych chęci długiego czekania, albo powrotu w to miejsce, inne krajobrazy tak nas wciągnęły, że zdjęcia z pociągiem nie udało się zrobić. Pozostaje nam gotowy pejzaż, pociąg musi wasza wyobraźnia dodać.
Pozostajemy w Górach Skalistych. Zdjęć wyszło tyle fajnych, że żal mi było je odrzucać, i tak powstaną dwa wpisy z Banff i Jasper (przyległego, kolejnego parku narodowego). Tak więc – do zobaczenia w kolejnym wpisie.