Ileś tam set kilometrów od Gór Skalistych trafiamy do miasteczka Hope, gdzie kręcono jeden z moich ulubionych filmów – Rambo I. Plan był taki, żeby się tu zatrzymać i odnaleźć miejsca, gdzie kręcono poszczególne sceny, ale los nie jest nam przychylny. Pada, pada i padać nie zamierza przestać według prognozy i patrząc na wiszące nisko chmury. Tak można by to zatytułować: nasza beznadzieja w Hope. Jedziemy zatem dalej aż do Vancouver. Tutaj następnego ranka się w miarę przejaśnia więc robimy sobie spacer po centrum i okolicach. Na plus: bliskość gór i dużo zieleni. Na minus: to co zwykle, czyli, jakby się nie silić to i tak jest to kolejne amerykańskie miasto.
Kolejny przejazd przez granicę, kolejne pogadanie z celnikiem, i znów jesteśmy w Stanach Zjednoczonych. Zbliżamy się do końca naszego pobytu na zachodnim wybrzeżu. Mamy jeszcze plany zobaczyć kilka atrakcji w pobliżu Seattle, ale tym planom nie sprzyja, ani pogoda, ani opadnięty, na wielce nisko, poziom naszych chęci. Z miejsc, które udaje nam się odwiedzić, to kolejny plan filmowy. Twin Peaks, czyli klasyka wariactwa Lyncha. Akcja!
Kawiarnia, w której Agent Cooper wpadał na ciastko i kawę. Wystrój chyba już nie ten, obsługa inna, bez fartuszków jak w filmie, ale wciąż można tutaj dostać Czereśniową Szarlotkę, i Cholernię Dobry Kubek Kawy.
Z wizyt w nietypowych miejscach. Wszystkie widoczne poniżej zwierzęta, są prawdziwe. Tzn. wypchane, ale niegdyś sobie biegały po Świecie, zanim jakiś gruby Amerykanin je ustrzelił i wypchał. To poniżej to nie muzeum historii naturalnej, a sklep łowiecko-myśliwsko-wędkarski. Kupicie to wszystko, co pomoże wam uśmiercić inne stworzenia. Raj dla fanów broni, ciuchów, w jedynym słusznym kolorze moro, i wszelakich outdorowych gadżetów.
Dość zabawne, że po przegranej walce z alkoholem, czyli prohibicji z czasów Ala Capone, do rządzących w USA dociera, że przegrywają kolejną walkę, tym razem z miękkimi narkotykami, a w szczególności z marihuaną. Z kraju który rozpoczął tą walkę, i wpakował tysiące ludzi za kratki za posiadanie, dzisiaj stają się krajem, gdzie w niektórych stanach można już w pełni legalnie pójść do sklepu i kupić sobie skręta, czy inne cudo na bazie konopii indyjskiej. W stanie Waszyngton, sklep koniecznie z uśmiechniętym sprzedawcą.
Zdarzyło nam się też odwiedzić irlandzki pub w USA. Jeśli idzie o oglądanie piłki nożnej, czy innego sportu, to na Irlandczyków, czy ich potomków, można zawsze liczyć, że jakiś TV się znajdzie. W sali na zdjęciu poniżej było ich chyba z 9. Miła pani z obsługi puściła nam mecz naszych lewandowskich na największym ekranie!
<img class="aligncenter size-full wp-image-34440" src="http://compartment4041.com/wp-content/uploads/2016/10/126a019.jpg" alt="126a019" width="1200" height="800" srcset="http://compartment4041.com/wp-content/uploads/2016/10/126a019.jpg 1200w, http://compartment4041.com/wp-content/uploads/2016/10/126a019-600×400.jpg 600w, http://compartment4041.com/wp-content/uploads/2016/10/126a019-900×600 tamiflu dosing.jpg 900w, http://compartment4041.com/wp-content/uploads/2016/10/126a019-768×512.jpg 768w” sizes=”(max-width: 1200px) 100vw, 1200px” />
Ostatnie dzionki odpoczywamy, wspominamy górskie widoki, i spotkania z niedźwiadkami, i szykujemy się do skoku na wschodnie wybrzeże. Oddajemy auto, pakujemy się w samolot, i lecimy do Nowego Jorku. Przestajemy tym samym nadawać z parków narodowych. Mam nadzieję, że ostatnie kilkanaście wpisów, od Los Angeles począwszy cieszyło wasze oczy. Teraz będzie na nowo trochę betonu. New York – nadlatujemy!